niedziela, 3 grudnia 2017

Justyna Kowalczyk 7. w sprincie, zagadkowy duathlon [PODSUMOWANIE PŚ W LILLEHAMMER]

Ostatni tekst podsumowujący biegowe zmagania w Kuusamo zakończyłam stwierdzeniem, że tydzień w sporcie robi dużą różnicę. Miałam rację. Justyna Kowalczyk poprawiła swoje sprinterskie, tegoroczne osiągnięcia w stosunku do minionego weekendu w Finlandii. W kraju fiordów w eliminacjach zajęła obiecującą 14. lokatę (Kuusamo - 27.).

W ćwierćfinale Justyna tylko udowodniła, że forma rośnie ze startu na start. Wynik jest tutaj najmniej ważny - ale wspomnijmy - Kowalczyk zajęła 2. miejsce, ustępując tylko jednej z najlepszych sprinterek ostatnich lat Stinie Nilsson. Fajnie było zobaczyć znowu tę Justynę walczącą na podbiegach o każdy centymetr, obejmującą prowadzenie, nie bojącą się atakować. Błędy oczywiście były - jak zwykle start mógłby być szybszy, zjazd lepiej pokonany, ale sprinterskich nawyków sportowiec-samotnik uczy się całe życie.


Kowalczyk z rywalizacją pożegnała się w półfinale. Trzeba zaznaczyć jasno, że nie był to zły bieg. Możemy gdybać: co by było, gdyby nie kolizja z jedną z narciarek tuż przed wjazdem na finiszową prostą. Być może Polka awansowałaby do finału, bo wystarczyło wyprzedzić... jedną narciarkę. Niemniej jednak sobota dała nam dawkę optymizmu. Siódme miejsce to dobry prognostyk. Trzeba jednak pamiętać, że dobra dyspozycja w sprincie nie koniecznie przekłada się na dobry wynik, zwłaszcza na wielkiej imprezie. Znaczenie mają niuanse: narty muszą być dobrze przygotowane, a przynajmniej nie gorzej od rywalek, start jak najszybszy, istotne jest pilnowanie pozycji, żeby nie zostać zamkniętym, pobiec najlepiej technicznie. Pamiętam MŚ w Val di Fiemme w 2013 roku, kiedy Justyna Kowalczyk miała zdobyć medal. Kamerujący finałowy pojedynek trener Aleksander Wierietielny, po feralnym zdarzeniu na pierwszym podbiegu, złożył sprzęt, wiedział, że czas się pakować. Nie wykorzystane szanse bolą najbardziej. Wówczas na drodze Justyny stanęła dopiero wchodząca do elity, dziś dobrze znana Szwedka Nilsson. Jak będzie za kilka miesięcy w Pjongczang? Czas pokaże, ale jeżeli tylko zdrowie pozwoli, to jestem przekonana, że Justyna Kowalczyk da z siebie wszystko.

Obrazu całości nie zmienia niedzielny bieg łączony, tzw. duathlon. Kowalczyk startowała z dalszym numerem, na części klasycznej utrzymywała się w okolicach 10. miejsca. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Po zmianie nart i rozpoczęciu kolejnej pętli łyżwą, reprezentantka Polski z każdym metrem traciła cenne sekundy i pozycje. Po 11. kilometrze mogła zaniepokoić dopiero 27. lokata Kowalczyk, ale jeszcze bardziej tajemniczy był meldunek z Lilehammer, że Justyna prawdopodobnie zeszła z trasy. Powodów mogło być całe mnóstwo. Szczęście w nieszczęściu: przyczyną nie była jakaś poważniejsza kontuzja, po prostu Polka nie wytrzymała... Zdarza się. Przeprosiła kibiców za pośrednictwem jednego z portali społecznościowych. Ta sytuacja zapewne nie jest przyjemna dla mistrzyni olimpijskiej z Soczi - Justyna znana jest z wielkiej determinacji, i walki mimo wszystko. Ale czasami po prostu nie da się... I trzeba to uszanować.


Podsumowując, weekend w norweskim Lilehammer oceniam na wielki plus. Możemy powiedzieć coś więcej w stosunku do Kuusamo, teraz tylko, trzymać się obranej drogi, i krok po kroku, a powinno być coraz lepiej. W Davos Justyny nie zobaczymy, bo organizatorzy zaplanowali starty techniką dowolną. Liczę jednak, że pojawi się na szwajcarskich trasach Sylwia Jaśkowiec, powracająca po dwuletniej absencji, spowodowanej kontuzjami. Kowalczyk jedzie trenować w Alpy, do rywalizacji z najlepszymi wróci tuż przed świętami, w Toblach. 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia